Popularne artykuły

Casting do Ninja Warrior
Blogi Treningowe

Casting do Ninja Warrior 

Obiecałem… i oto jest kilka słów na temat udziału mojej osoby w castingu sprawnościowym do polskiej edycji Ninja Warrior. Ciągle odkładałem temat na później. Większość z nas wie, że „później” to przychodzi leń. Tak to już bywa u mnie. Ale teraz, jak już zacząłem pisać, to mam nadzieję, że moimi rozważaniami przybliżę Wam kulisy castingu.

Zgłoszenie do programu wysłałem, bo wysłałem… Nie miałem parcia na szkło. Nigdy nie miałem. Raczej ciekaw byłem, jak to jest z castingami, czy w ogóle idzie się dostać do programu telewizyjnego. Dziś już nawet nie pamiętam co napisałem w formularzu zgłoszeniowym. Żałuję, bo byłoby mi może łatwiej przygotować się do rozmowy. Zgłoszenie było na tyle „dla zabawy”, że kiedy dostałem zaproszenie na test sprawnościowy na e-maila, byłem zdziwiony. Oczywiście, odpowiedziałem na zaproszenie, bo data i godzina mi odpowiadały.

Po tygodniu bodajże, dostałem potwierdzenie spotkania.

No nadszedł dzień castingu. Wyruszyłem do podwarszawskiego Piaseczna, gdzie odbywał się test sprawnościowy i rozmowa z reprezentantami producenta. Na miejsce dotarłem na 40 minut przed czasem. Znalazłem klub Extreme Warrior Park bez problemów. A kiedy miałem wchodzić na casting… boom! Dopadł mnie stres. Tak, jak jechałem do Piaseczna z zajętym umysłem zupełnie innymi sprawami, ciągle dzwonił mi telefon służbowy, były też piękne okoliczności trasy, tak przed samym wyjściem z samochodu coś mnie zblokowało. Zacząłem się nawet zastanawiać: po cholerę ja tu przyjechałem i po co mi taki stres związany z rywalizacją. Po około 20 minutach… odpuściło. Pomyślałem: Andrzeju, właź tam, jesteś „duży” chłopiec, zobacz co się tam dzieję. Tak sam do siebie zagadnąłem. No i wlazłem. Pani recepcji skierowała mnie do kolejnego pomieszczenia. Wypełniłem kilka dokumentów i zapoznałem się z regulaminem. Była też „ścianka”… No i jak tu nie stanąć do fotki na tle ścianki? Wyobraźcie sobie, że stres nadal mnie trzymał na tyle, że w dokumentach na pytanie czy jestem w ciąży, podkreśliłem odpowiedź: nie. Hehe. Zauważyłem to, kiedy oddawałem ankiety. Takie fopa trochę mnie rozluźniło. A co tam - c'est la vie.

Za chwilę wywołano numery od 29-38. Znaczyło to, że za 15 minut wchodzę na salę sprawnościową. I znowu wewnętrzne zahamowanie. Zamiast się rozgrzewać, zamyśliłem się na tyle, że minęło ze 12 minut. Zostało mi zrobić szybką i ekspresową rozgrzewkę. Na sali sędziowie kolejny raz przypomnieli zasady wykonywania zadań. Mój numer to 38. Dzięki temu mogłem jeszcze chwilkę się rozgrzać i podpatrzeć, co dzieję się na castingu. Poszczególne konkurencje wyglądały tak:

1. Rozhuśtanie i wyskok z drążka – maksymalna odległość. Na jaką odległość skoczyłem to nawet nie wiem. Trzeba było wybić się jak najdalej. Tak przynajmniej mi się wydaje. Do wykonania była jedna próba.

2. Wybicie z trampoliny i skok na linę – jak najwyżej + 5 sekund wiszenia. Można było sprawdzić, jak sprężynuje trampolina i wymierzyć kroki, ale nie można było zrobić próbnego skoku. Tutaj nie poszło mi zbyt dobrze. O ile wyskok był całkiem fajny, niestety zjechałem lekko po linie i zawisłem dużo niżej niż udało mi się doskoczyć. Udało mi się na szczęście utrzymać na linie. Nie wiem zatem co było liczone, czy tam gdzie wyskoczyłem, czy tam gdzie się zatrzymałem. Chyba raczej ta druga opcja, niestety...

3. Przejście po platformach bosu. Ustawiono zygzakiem platformy. 6. Należało przeskakiwać po kolei, wg wytyczonych numerów i -na ostatniej, zrównoważyć. Pierwszy raz miałem do czynienia z takimi przyrządami, i o dziwo, poszło bardzo dobrze. Zrobiłem szybkie przejście i na ostatnią platformę dotarłem z szybkim i pewnym zrównoważeniem.

4. Ściana – nabiegnięcie na pionową ścianę z wyskokiem w górę. Na niej były wyznaczone wysokości. Jeśli się nie mylę, to: 2.5, 3.00, 3.25 i 3.5m. Można było zrobić trzy próby. Przy pierwszej nie doskoczyłem do 3 metrów, przy drugiej - było już lepiej i myślę, że dotknąłem do kolejnej linii powyżej 3 metrów, a trzecią próbą skusiłem i odbiłem się od ściany. Spadłem jak kłoda….

5. Podciąganie się na drążku. To moja pięta achillesowa. Kiedyś było piękniej. Niestety, bark utrudnia mi życie. Trzeba było prostować na maksa łokcie, a w górnej części broda musiała przekraczać drążek. Powtórzyłem ćwiczenie zaledwie 12.

6. Chwyt – przejście 4 wiszących elementów: 2 nunczako i 2 kule, na przemian. Zaliczeniem było przejście chwytając każdego elementu i dotknięcie drążka zawieszonego po przeszkodzie. Liczone były odległości od drążka do drążka. Tutaj poszło, delikatnie mówiąc, średnio. Przeszedłem 2 długości. Podczas próby trzeciego odcinka, spadłem. Źle złapałem kulkę. Widziałem, że osoby przede mną również radziły sobie różnie. Jedna z dziewczyn nie mogła sobie poradzić z jedną długością, inna zaś, przeszła chyba z 6 długości.

7. Sprint na 10 m z padnięciem i powstaniem po każdej długości. Trzeba było na czas przebiec 10 długości. Utrzymałem bardzo wysokie tempo i wiem, że w tej konkrecji, z osób będących ze mną na sali, mogłem zrobić to najszybciej. Podejrzewam, że tylko to jedno ćwiczenie zrobiłem w „mojej” grupie najszybciej.

Z satysfakcją powiem, że ćwiczenia poszły mi dużo lepiej, niż mogłem sobie to zaplanować i wyobrazić. Obawiałem się bardzo ściany i chwytaków. Te ostatnie sprawiły mi najwięcej trudności. Pomijam drążek, bo tego ani nie lubię, ani nie mam możliwości poprawić. Nawet na crossficie często miałem z tym problem. Podciąganie się kipingiem nie było dla mnie problemem. Ale podciąganie siłowe to masakra. Tyle o ćwiczeniach.

Jednak ostatni etap castingu zaskoczył mnie najbardziej. Była to rozmowa w otoczeniu kamer, operatora, oświetlenia i dwójki przepytujących mnie osób. Rozmowa przebiegła w tak szybkim tempie, że byłem w szoku. Sam nie wiem, ile to głupot nagadałem. Hehe. Obym nie musiał się śmiać z siebie. Obym nie musiał się wstydzić… A wrażenia? Niezapomniane przeżycie. Nowe doświadczenia podszyte adrenaliną. Mocno zadziwiło mnie, jak sprawnie wszystko było zrealizowane, dobrze poukładane i precyzyjnie szło do przodu. Z jakichś źródeł nasłuchałem się, że mogę na takim castingu spędzić cały dzień i w razie czego, wziąłem jeszcze kolejny dzień urlopu. Okazało się, że cały casting w moim przypadku trwał niecałe 2 godziny.

Co z efektem tej przygody? Tego nie wiem. Miesiąca – tyle nam się należy do ogłoszenia wyników. Ale to nie jest priorytet w moim życiu. Liczy się nowe, ciekawe doświadczenie. Trochę ogłady też dodałem do swojej życiowej wiedzy. Może zastartuję kiedyś do innego programu. A co tam! Jeszcze raz powiem tak: c'est la vie. Wszystkim, którzy brali udział w castingu życzę szczęścia, a osobom które się dostaną - powodzenia podczas nagrywania programu. To tyle na dzisiaj.

 

Powiązane artykuły

1 Comments

  1. katja

    byłam, widziałam 🙂 Moje wrażenia podobne… 😛 z tym że sprawnościówka poszła mi fatalnie. 🙂

Dodaj komentarz

Wymagane pola są zaznaczone *